Koniec strajku w LOT

Pyrrusowym zwycięstwem strajkujących zakończył się strajk w PLL LOT.

W efekcie pracowniczych protestów władze spółki mają zacząć (!) prace nad nowym regulaminem wynagrodzeń, jednak nad związkowcami zawisł miecz Damoklesa. Jeśli nowy regulamin im się nie spodoba, będą mogli co najwyżej pomarudzić sobie na niego pod nosem, bowiem jak zapowiedziały władze LOT każdy kolejny nielegalny (według uznania władz) strajk będzie oznaczał konieczność zwrócenia ze związkowej kasy jego kosztów. Biorąc pod uwagę fakt, że ostatni protest kosztował ponoć kilkanaście milionów złotych, można przypuszczać, że związkowcy nie będą się palić do organizacji kolejnych.

Zasadniczo strajk w PLL LOT najlepiej przysłużył się więc nie samym pracownikom spółki, ale obecnej władzy, służąc maskowaniu jej działań. 10 października LOT oficjalnie stał się częścią państwowej Polskiej Grupy Lotniczej (PGL), która oprócz tego objęła udziały trzech innych spółek (LOT Aircraft Maintenance Services, LS Airport Services i LS Technics). Jak podkreśla Marcin Zieliński, ekonomista FOR, powołanie holdingu ma służyć mocarstwowym planom, jakie rząd PiS ma wobec państwowego przewoźnika, który dzięki temu – a także dzięki wybudowaniu Centralnego Portu Komunikacyjnego – ma być zdolny do konkurowania z europejskimi gigantami. Ci, jak wiadomo, czekają na to z założonymi rękami, a lotniska (zwłaszcza niemieckie) będą się CPK przyglądać z życzliwym zainteresowaniem. Kiedy rząd powołał PGL, Rafał Milczarski, prezes LOT, który przy tej okazji został też prezesem PGL, wysunął argument, że „na podobnej zasadzie na rynku lotniczym działa wiele skonsolidowanych grup kapitałowych, np. Lufthansa, Air France KLM czy IAG”. Pominął przy tym zasadniczy fakt: wszystkie te grupy mają przewagę kapitału prywatnego, a ich akcje znajdują się w obrocie giełdowym. LOT jest w rękach czegoś, czego rządem nazwać nie można, a służy wyprowadzaniu kasy.

Przewoźnik w rozszerzonej wersji będzie – co oczywiste – służył rozdawaniu synekur zasłużonym działaczom partyjnym i kierował się rachunkiem politycznym zamiast ekonomicznym. Ciekawostką jest stworzenie w ramach PGL firmy leasingowej. „Dotychczas z racji braku polskiego podmiotu zajmującego się taką działalnością te zyski zostawały poza granicami naszego kraju. Utworzenie nowej firmy leasingowej wewnątrz PGL pozwoli na pozostawienie tych środków w krwiobiegu polskiej gospodarki” – stwierdził Milczarski. Czyli żadne rachunki ekonomiczne, a mityczny „krwiobieg”. Wygląda na to, że planowane jest zdjęcie z LOT kosztów obsługi leasingowanych samolotów. Z 54 maszyn, jakimi dysponował pod koniec 2017 r., tylko trzy posiadał na własność – embraery 145, z których LOT nie korzysta od kilku lat i które próbuje od dłuższego czasu bezskutecznie sprzedać. Koszty leasingu wyniosły w ubiegłym roku prawie 2,2 mld zł (kapitał własny LOT to 394 mln zł). Leasingując samoloty od spółki z tej samej grupy, LOT może liczyć na preferencje.

A ryzyko spadnie na leasingodawcę. I na koniec perełka: rząd PiS dokapitalizował PGL kwotą 1,2 mld zł z Funduszu Reprywatyzacji. To kolejny przykład niezgodnego z pierwotnym przeznaczeniem użycia środków z FR. W 2017 r. rząd wydał z niego na rozbudowę państwowego sektora kwotę ponad 2,1 mld zł. W tym samym roku na zaspokojenie roszczeń byłych właścicieli, czyli pierwotny cel działalności Funduszu, przeznaczono zaledwie 121 mln zł. Generalnie zanosi się na wielką klapę. I LOT, i wspaniałego nowego portu lotniczego. Ciekawe bowiem, ilu pracowników zostanie u przewoźnika na nowych warunkach i jaką pozycję na świecie będzie miał LOT po aferze. Może okazać się, że CPK nie ma dla kogo budować, bo że nie ma za co, wiadomo od dawna.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Kategorie
———————————–